Spotkania dla narzeczonych w małych grupach

przygotowanie do małżeństwa

 

Terminy


Zapraszamy na relację Sandry Bielskiej z cyklu spotkań w małych grupach w Domu Matki i Dziecka w Opolu.

W grudniu zakończył się kolejny zimowy cyklu nauk przedślubnych dla narzeczonych, prowadzonych przez ks. Jerzego Dzierżanowskiego. Spotkanie podsumowujące tradycyjnie zostało zorganizowane na terenie Domu Matki i Dziecka i wzięło w nim udział 9 par.

Rozpoczęto o 18:00 Mszą Świętą, która była celebrowana w domowej kaplicy. W jej oprawę słowno-muzyczną zaangażowali się sami narzeczeni. W modlitwie nie zapomniano o mieszkańcach placówki i jej pracownikach, a także wszystkich ludziach dobrej woli, którzy wspierają to wielkie dzieło ratowania i ochrony życia.

Świąteczny czas, w jakim obecnie się znajdujemy, zainspirował narzeczonych do przygotowania prezentu dla mieszkańców Domu. Wspólnymi siłami par udało się przygotować paczkę z artykułami higienicznymi dla niemowląt i dzieci, środkami czystości, owocami, sokami oraz grami dydaktycznymi. Otrzymane dary zostały przyjęte z ogromną wdzięcznością przez s. Mariannę – dyrektor Domu.

Tydzień wcześniej, po zakończeniu ostatniego spotkania w ramach przygotowania do małżeństwa, narzeczeni przełamali się opłatkiem, składając sobie serdeczne życzenia i dziękując jednocześnie za wspólnie spędzony czas i warsztaty, które tak wiele uczyły i były przyczynkiem do pogłębionych refleksji na temat związku, małżeństwa i rodziny.

Tuż po tym ksiądz Jerzy rozdał wszystkim uczestnikom dyplomy poświadczające ukończenie kursu przedmałżeńskiego oraz paczuszki, których zawartość stanowiły produkty wykonane przez naszych beneficjentów m.in urocze kapcioszki oraz różańce, wykonane przez kobiety osadzone w zakładach karnych, pierniczki upieczone przez mamę zastępczą oraz udekorowane przez dzieci zamieszkujące Rodzinny Dom Dziecka oraz życzenia od ks. bpa Andrzeja Czai.

Kurs dla narzeczonych trwał od października do grudnia 2016 roku i liczył dwanaście niezapomnianych spotkań. Zajęcia były prowadzone w formie warsztatów, na których poruszana była tematyka z zakresu psychologii komunikacji, więzi małżeńskiej, etyki, prawa, sakramentalności małżeństwa, odpowiedzialnego rodzicielstwa i naturalnego planowania rodziny. Każde ze spotkań stanowiło wyjątkową okazję do rozważań ważnych dla każdego, kto pragnie zbudować piękną relację z drugim człowiekiem.

Sandra Narewska

Uroczyste zakończenie zimowego cyklu nauk dla narzeczonych

18 grudnia 2012 roku, w Domu Matki i Dziecka, zakończyliśmy zimowy cyklu nauk przedślubnych dla narzeczonych, prowadzonych przez ks. Jerzego Dzierżanowskiego. Spotkanie rozpoczęliśmy o godz. 19:00 wspólną Mszą Świętą w domowej kaplicy. O muzyczną oprawę Eucharystii zadbały dziewczęta: Agnieszka, Madzia i Angelika a na gitarze przygrywał Leszek. Spotkanie to było okazją do wspólnej modlitwy o pomyślność na nowych drogach naszego życia, o dobre wybory i opiekę Opatrzności Bożej. W modlitwie wiernych każdy z Nas samodzielnie wybrał intencję, za którą chciał się szczególne modlić. Po uroczystej Mszy Świętej nadszedł ważny dla Nas moment – wspólne przełamanie się opłatkiem. Wszyscy byliśmy wzruszeni ale i radośni, cieszyliśmy się, że możemy być razem, dziękowaliśmy sobie nawzajem za przeżycia na Naszych spotkaniach i składaliśmy najserdeczniejsze życzenia. Mogliśmy się uścisnąć, spędzić z sobą chwilę na osobności, cieszyć się z nowych przyjaźni i spędzonego dobrze czasu. Następnie udaliśmy się do specjalnie przygotowanego pomieszczenia, gdzie czekał stół zastawiony suto smakołykami, które Nasi panowie piekli specjalnie na to spotkanie. Szczególnie pyszny wyjątek stanowił truskawkowy tort Sabiny, na widok którego każdy momentalnie zrobił się głodny… Po poczęstunku ksiądz rozdał Nam dyplomy poświadczające ukończenie kursu przedmałżeńskiego, a także inspirującą lekturę i parę wełnianych kapcioszków, z którymi wiązała się ciekawa historia. Euforii było aż pod sufit, jednak jak powszechnie wiadomo nic nie trwa wiecznie. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia i po godzinie 21:00 opuściliśmy Dom, uprzednio dziękując s. Mariannie za gościnę. To był piękny wieczór kończący cykl niesamowitych spotkań, a także wspaniałe preludium do naszych rodzinnych Wigilii.

Miejsce naszego spotkania – Dom Matki i Dziecka – nie zostało wybrane przypadkowo. Przyjeżdżając do tak szczególnej placówki mogliśmy zrozumieć jak kruche są relacje między ludźmi i jak bardzo trzeba o nie dbać. Przebywające w Grudzicach mamy nie miały tyle szczęścia co my, nie było im dane spotkać na swej drodze życia odpowiedzialnej osoby, która otoczy je miłością i opieką. W modlitwie eucharystycznej nie zapomnieliśmy o mieszkańcach domu, w jakim się znajdowaliśmy i prosiliśmy Pana Boga o opiekę i pomoc dla każdego z nich.

Nasz kurs trwał od 15 października do 18 grudnia 2012 roku i liczył dwanaście niezapomnianych spotkań. Każde z nich uczyło nas czegoś innego, mogliśmy poznać bliżej siebie i swoją psychikę, a także skonfrontować swoje doświadczenia z przeżyciami innych. Nasze zajęcia były prowadzone w formie warsztatów, na których poruszaliśmy problematykę z zakresu psychologii komunikacji, więzi małżeńskiej, etyki, prawa, sakramentalności małżeństwa, odpowiedzialnego rodzicielstwa i naturalnego planowania rodziny. Każde z nich przeprowadzone było w niebanalny sposób, a za sprawą różnych ćwiczeń każdego wieczoru dowiadywaliśmy się o sobie i swoim związku czegoś nowego i interesującego. Zdobyta na kursie wiedza pobudzała nas do rozmów, dyskusji i głębokich rozważań. Zaczęliśmy dbać o Nasze relacje, zastanawiać się nas wypowiadanymi do siebie słowami, inwestować w związek więcej niż dotychczas czasu i co ważne – słuchać. W naszym rozkrzyczanym świecie, na którym dominują urywane komunikaty i brak miejsca dla zwyczajnej konwersacji jest to szczególnie potrzebne. Zauważyliśmy i doceniliśmy siłę spokojnej, szczerej rozmowy. Myślimy też, że ukończenie kursu pozwoliło Nam podejść do małżeństwa i dalszego wspólnego życia bardziej „na poważnie”. Zdaliśmy sobie sprawę, że pewne kwestie w związku były przez nas pomijane i spychane na dalszy plan. Teraz czas nad nimi popracować… Zrozumieliśmy też gdzie tkwiły źródła Naszych dotychczasowych konfliktów. Odkryliśmy nowy wymiar narzeczeństwa. Zaczęliśmy doceniać dar bycia razem. I to jest chyba najpiękniejsze.

Kolejna grupa narzeczonych zakończyła kurs przygotowujący do małżeństwa

 

14 października 2013 roku rozpoczął się kolejny cykl nauk dla narzeczonych prowadzony przez ks. Jerzego Dzierżanowskiego w Centrum Służby Życiu i Rodzinie. Pięć par uczęszczających na te spotkania ukończyło nie tylko kurs przygotowujący do jednego z najważniejszych dni w życiu, lecz również uczestniczyło w zajęciach związanych z psychologią komunikacji, więzi małżeńskiej, etyki, prawa, sakramentalności małżeństwa, odpowiedzialnego rodzicielstwa i naturalnego planowania rodziny. Tak bogaty program wymagał częstych spotkań, jednak na każde z nich przyszli małżonkowie przybywali z entuzjazmem. Zagadnienia zaprezentowane na kursie było absorbujące i wymagały czynnego zaangażowania, zarówno ze strony narzeczonych jak i księdza Jerzego.

 Ostatnie spotkanie narzeczonych odbyło się 13 stycznia 2014 roku już tradycyjnie w Domu Matki i Dziecka. Rozpoczęło się uroczystą Mszą Świętą w domowej kaplicy. Później przyszedł czas na chwilę refleksji już przy kawie i cieście. Był czas na rozmowę, podsumowania, ale i… niespodziankę. Ksiądz Jerzy otrzymał od przyszłych małżonków pamiątkowy album. Zawiera on przemyślenia uczestników na temat odbytego kursu oraz wrażenia związane z jego formą prowadzenia. Relacje narzeczonych są pełne ciepła i wdzięczności. Każdy przyznał, że ten kurs pomógł w relacjach z „drugą połową”, które, mimo miłości, nie są przecież wolne od napięć. Pomógł uzmysłowić sobie, że wszystkie trudności, jakie czekają na ścieżce młodych można pokonać i kluczem do tego jest autentyczna wiara i rozmawianie: o swoich problemach, lękach, lecz również sukcesach i radościach. Oparcie o Boga i inwestycja w związek zawsze przynosi dobre owoce, bo pozwoli odkryć nowe wymiary miłości oraz ubogaci duchowo. Trzynaście wspólnych spotkań minęło bardzo szybko i było cennym doświadczeniem dla wszystkich par.

Nowy cykl nauk rozpoczyna się 20 lutego 2017 o godz. 17:30 w Centrum Służby Życiu i Rodzinie. Zgłoszenia można wysyłać na adres e-mailowy ks. Jerzego Dzierżanowskiego: jedzier@uni.opole.pl

Sandra Bielska – uczestniczka poprzedniej edycji kursu

 

Rekomendacje uczestników

 

Pięknie dziękujemy za wprowadzenie w arkana komunikacji, rozmowy i zrozumienia…

Gdyby Świat choć chwilę poświęcił na zgłebienie wiedzy, którą Ksiądz nam przekazał, byłby pięknieszy, a już na pewno bardziej przepełniony empatią i szacunkiem dla bliźniego.

Modlimy się z wdzięcznością za Ksiedza i ufamy, iż nasze drogi splotą się jeszcze nie raz.

Monika i Rafał

 

Z całego serca pragniemy podziękować Księdzu za ogromne zaangażowanie w prowadzeniu warsztatów i za możliwość uczestnictwa w naukach przedmałżeńskich!

Słuchaliśmy z ogromną uwagą i zainteresowaniem wszystkich wykładów oraz staraliśmy się aktywnie brać udział we wszystkich ćwiczeniach, ponieważ wszytkie spotkania były niezmiennie ciekawe.

Bardzo silnie utkwiły nam słowa Ksiedza, że sakrament małżeństwa to przede wszystkim troska o zbawienie współmałżonka.

Dziękujemy za dar spotkania!

Ania i Potrek

 

Bardzo dziękuje za przygotowanie nas do Sakramentu Małżeństwa!

Przede wszystkim za pokazanie nam jak prawidłowo komunikować się nie tylko w związku, ale również w życiu codziennym.

Agnieszka i Paweł

 

Z głębi serca dziękujemy za wspaniałe spotkania.

Obiecujemy, że praktycznie zastosujemy wiedzę, którą zdobyliśmy.

Na zawsze pozostanie Ksiądz w naszej pamięci.

Dziękujemy!

Ola i Sebastian

 



Miłość ukryta w pantofelku

Wychodzę z Domu Matki i Dziecka w Opolu-Grudzicach. Właśnie przed chwilą odprawiłem Mszę świętą. Kilka matek z dziećmi uczestniczyło w coczwartkowej Eucharystii. Mija już 23. rok posługi w tym Domu. Do sporej liczby dzieci jestem przyzwyczajony od dzieciństwa. W domu było nas dziewięcioro rodzeństwa, ja byłem najmłodszym – najbardziej „rozpieszczonym” w zgodnej opinii moich starszych pięciu braci i trzech sióstr. Tak to Opatrzność sprawiła, że przyszło mi organizować ten Dom zaledwie 1 km od miejsca mojego urodzenia, dokładnie po 30 latach od przeprowadzki całej naszej rodziny do innej miejscowości. Za kilka tygodni przyjadę tu do Grudzic z kolejną moją grupą narzeczonych, którzy marzą o swojej przyszłej szczęśliwej rodzinie. Kocham te spotkania i dziękuję Bogu, że są jeszcze takie pary narzeczeńskie, które chętnie, bez żadnego przymusu, decydują się na uczestnictwo w kursie przygotowania do małżeństwa trwającym cztery miesiące (15 trzygodzinnych spotkań). Świadomie proponuję narzeczonym na zakończenie naszych cotygodniowych spotkań dzień skupienia w tym miejscu, gdzie tyle łez, płaczu, dramatów, zawiedzionych nadziei. Będzie w kaplicy Domu Matki i Dziecka kolejna, wspólna Eucharystia, a potem rozmowy narzeczonych z mieszkankami Domu, współczucie, niedowierzanie. „Jak to możliwe, by chłopak zostawił «swoją» dziewczynę, gdy dowiedział się, że ona jest w ciąży i spodziewa się bliźniaków?” – pyta z agresją w głosie Piotr. Obserwuję wtedy ściskające się mocno dłonie zakochanych, młodych ludzi. Gdy nieco opadną emocje, przychodzi chwila, by wspólnie, w gronie narzeczonych świętować przy stole. Chwalą się wykonanymi przez siebie wypiekami. Licytacja ciast, które smaczniejsze… Większość wspaniałych wypieków to dar serca szczęśliwych młodych ludzi dla mieszkańców Domu – matek i ich dzieci. Kiedy z kolei narzeczeni zostają obdarowani pantofelkami, wykonanymi przez więźniarki z zakładu karnego w Opolu, padają pytania: „Jak to? Kobiety w więzieniu robią takie cuda?”.

I tu zaczyna się opowieść. O tym, jak staram się być łącznikiem między szarym życiem toczącym się za kratami, a samotnymi matkami w naszej placówce, które na pewnym etapie swej drogi straciły zupełnie nadzieję na nieszarą przyszłość. O tym, jak wnoszę do więzienia worki pełne kolorowej wełny, kordonka, muliny, a otrzymuję, najczęściej przez pośrednictwo przyjaciela kapelana, maleńkie cudeńka.

Otwieram karton i oczom ukazują się setki wełnianych pantofelków. Papcie są najczęściej trójkolorowe. Z przodu, tuż pod mankietem tkwi miękki pomponik, a para mieści się w zaciśniętej dłoni. Wełniana podeszwa nie przekracza długości pięciu centymetrów, nie sposób więc ogrzać wewnątrz stopy, nawet tej najmniejszej, niemowlęcej. Papcie jednak niosą ciepło. To taka mała rzecz, a cieszy.

Właściwie pomysł wyszedł od więźniarek. W 1997 roku zastępowałem w więzieniu kapelana i było to dla mnie duże przeżycie. Wtedy w czasie homilii mówiłem o naszym Domu Matki i Dziecka, o dziewczynach, które do nas trafiają, i o tym, co dzieje się z nimi i ich dziećmi po opuszczeniu naszego Domu. Kiedyś po niedzielnej Mszy świętej podeszły do mnie trzy skazane i zaproponowały, że mogą tym dzieciom zrobić ubranka. Poprosiły o zorganizowanie drutów i wełny, a potem zrobiły piękne szaliczki i sweterki. W końcu jedna z nich wpadła na pomysł, by specjalizować się w malutkich pantofelkach wielkości stopy noworodka. Opowiadam o tym na rekolekcyjnych kazaniach czy też głosząc gościnne homilie. Tworzy się taki łańcuch serc. Od darczyńcy wełny przez konkretną osobę, która z niej robi ubranie, po obdarowywane dziecko. A te pantofelki są tego łańcucha symbolem. Dzieci chwalą się nimi kolegom, koleżankom, rodzicom, wieszają na tornistrach, choinkach, a dorośli czasami nawet na lusterkach przy różańcu w samochodzie. Powszechnym staje się obdarowywanie tymi pantofelkami czekające na adopcję pary małżeńskie. I tak już co roku otrzymuję z więzienną kilka tysięcy kolorowych pantofelków. Niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie stała się pani Helena. „Tylko włóczka nie może być z poprutych swetrów, ale gładziutka. I rażąca kolorami” – stale mi powtarza.

Więźniarka nie zobaczy radości dzieci ani też kolorowych pantofelków, po które ctak chętnie wyciągają swoje dłonie w czasie rekolekcji adwentowych i wielkopostnych, gdy zachęcam do podjęcia duchowej adopcji dziecka poczętego. W ciągu już 15 lat posługi w więzieniu kilkanaście tysięcy dzieci, zabierając ze sobą malutkie pantofelki, zobowiązało się włączyć modlitewnie w dzieło ratowania życia. Więźniarka wspomagająca dzieci zna je tylko ze zdjęć i moich relacji. Dzieliła swój świat ( bo po odbyciu kary 15 lat więzienia już wyszła na wolność) pomiędzy nakrytym kocem, metalowym łóżkiem, korytarzem, spacerniakiem i myślami, które przychodzą nocą. Była tu za morderstwo. Konkubenta. „Żal mi go teraz – mówiła. – Jak tak w nocy człowiek się zastanawia, to myśli, żeby dobra trochę dać”. Dziś schorowana nadal robi malutkie pantofelki. W sumie zrobiła ich ponad 50 tysięcy. „Czemu mają mnie nie pamiętać z dobrej strony?” – mówi z nadzieją ta, która chce mieć wyrytą na grobie inskrypcję: „Tu leży najstarsza i najlepsza kapciarka świata”.

Wyjmuję z worka niebieskie spodenki ze szlaczkiem przy dole nogawki, a do kompletu czapeczkę i sweterek z domkiem o czerwonym dachu i chmurkami. „Która mama potrafi robić takie rzeczy?” – pytam i kładę przed narzeczonymi wysoki, plastikowy worek, tryskający wewnątrz bogactwem barw. To kilkaset par pantofelków wykonanych ręcznie na drutach przez panią Helenkę. Drugi, tej samej wielkości, zaprzyjaźnieni ze mną moi studenci zabrali do Strzelec Opolskich, gdzie 25 marca rozdali jego zawartość w parafii tym wszystkim, którzy zdecydowali się na duchową adopcję dziecka poczętego.

Pani Grażyna wyszła na wolność cztery miesiące temu, pozostawiając za więzienną bramą koleżankę Karolinę, która od 14 lat odsiaduje swój ćwierćwieczny wyrok. Jej malutka cela udekorowana jest mnóstwem wykrochmalonych, haftowanych serwetek; poniżej zakratowanego otworu, przez które wpada światło, pną się po firankach sztuczne kwiaty. Te żywe, zakorzenione w plastikowych pojemniczkach stoją na półce nad łóżkiem. Jego szary metal nie razi chłodem, gdyż więźniarka przesłoniła go białymi zasłonkami zdobionymi czerwonymi, kwiatowymi haftami. Haftu nauczyła ją mama, ale pani Karolina wróciła do niego dopiero osiem lat temu w zakładzie karnym w Grudziądzu. Początkowo produkowała serwety i obrusy na potrzeby więzienia (jeden z nich przykrywa stół ofiarny w więziennej kaplicy), od czterech lat robi je z myślą o Domu Samotnej Matki i Dziecka. Czasami misterne wyroby wystawiamy na rozmaitych aukcjach, a zebrane pieniądze zasilają konto placówki Domu Matki i Dziecka.

Każda chwila spędzona w tym domu cofa mnie pamięcią do domu rodzinnego, wypełnionego przeogromną miłością, bardzo kochających siebie i nas rodziców. W każdą sobotę mama przygotowywała dom na wspólne świętowanie niedzieli, której centrum była Eucharystia. Przez lata w sobotnią noc ślęczała przy prasowaniu ubrań dla dzieci, przygotowywała je i układała, by nasz schludny ubiór również podkreślał wyjątkowość niedzieli. To przygotowywanie było prawdziwą celebracją. Mama nabrała niezwykłej umiejętności i wprawy w skutecznym regenerowaniu sił, zasypiając wieczorami przy stole kuchennym z głową wtuloną w zapracowane dłonie, by po kilku minutach odpoczynku z ogromnym zapałem pracować do późnych godzin nocnych i kończyć wszystko modlitwą. Przygotowując kolejno każde dziecko do przyjęcia pierwszej Komunii świętej, podkreślała wagę czystości serca i całkowite zawierzenie swojego życia Panu Bogu. Przeżywała ogromną radość, widząc wszystkich swoich sześciu synów służących do Mszy świętej. Przez wiele lat, doświadczając niedostatków materialnych, uczyła dzieci szanowania pracy i ubrań. Uczyła nas szyć, cerować, robić na drutach, gotować, piec, a przede wszystkim pamiętania o biedniejszych. Na naszych oczach zręcznie pakowała paczki, wysyłając przydatne jeszcze rzeczy potrzebującym rodzinom w wielu miejscach w Polsce. Traktowała to jako formę dziękczynienia Panu Bogu za opiekę i pomoc, jakiej doświadczała nasza wielodzietna rodzina w trudnych czasach.

Dziś, gdy głoszę rekolekcje dla rodzin w czasie Adwentu, Wielkiego Postu czy Tygodnia miłosierdzia i widzę, jak obrusy, zabawki, sweterki i papcie – wszystko powstaje z materiałów znoszonych przez wiernych do kościelnych zakrystii – mam wrażenie, że to wypełnianie testamentu moich rodziców.

Przed kilkoma laty w czasie rekolekcji w jednej parafii mówiłem o więźniarkach i ich pracy na rzecz naszego Domu. Po tygodniu przyjechał do mnie wikary tamtejszej parafii, oświadczając, że przywiózł wełnę dla dzieci. Sądziłem, że ma ją w kilku workach, a tymczasem przede mną stał bus, a w nim pół tony wełny. Zrobiono z niej ubranka do mikołajowych paczek, z którymi kilka więźniarek przyszło do mieszkańców Domu Matki i Dziecka. 28-letnia Jola wsadziła do nich kilka własnoręcznie uszytych falbaniastych sukieneczek, a na zabawę dla dzieci przebrała się za Mikołaja.

Pamiętam, jak pani Jola brała dzieci na ręce i szkoda jej ich było, że nie mają normalnych, pełnych rodzin, że muszą tam przebywać. W więzieniu spędziła cztery lata. Dopiero cztery lata, gdyż zgodnie z wyrokiem sądu ma ich przed sobą jeszcze 14. W czasie rozmowy cała dygocze i wzrok ma przygaszony. Jednak na zdjęciu z imprezy mikołajowej spod krzaczastych brwi spoglądają roześmiane oczy. Uśmiechają się na nim jeszcze dwie dziewczyny: Emilia i Wioletta – młode mamy, mieszkanki Domu, obdarowane paputkami i dziecięcymi ubrankami. „To miłe, że robią dla nas ubranka i te breloczki. Nie wiemy, za co siedzą w więzieniu, ale pewnie kiedyś puściły im nerwy, albo zostały zmuszone do samoobrony i zabiły kogoś. Sama myślałam, żeby zabić swego dziadka, który mnie dołował, i nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym w nerwach złapała za nóż. Udało mi się tego nie zrobić, bo usunęłam się stamtąd” – twierdzi Emilia. Jej dziesięciomiesięczny synek śpi spokojnie w kolorowym łóżeczku. Po południu siedemnastoletnia mama ubierze go w wełniane śpiochy i pójdą razem na spacer. Rytm kroków nie będzie zagłuszał marzeń o przyszłości. W więzieniu takie spacery są niemożliwe, a spełnione marzenia mało realne. Tam nie można nauczyć się życia i szanse na jego rozpoczęcie na nowo, z mocnym postanowieniem poprawy, są nikłe.

Kobiety osadzone w więzieniu, które znają problemy młodych matek tylko z opowieści innych, wypowiadają się o nich nader ciepło i ze współczuciem. „Też muszą się trzymać regulaminów. I chociaż mają elegancko, to i tak nie mieszkają w swoim domu. Oczywiście, że mają więcej luzu, ale też więcej obowiązków, bo z dzieckiem to nie jest tak łatwo. Ale i tak wybrałabym tamto życie” – deklaruje pani Karolina. Z takim samym krytycyzmem podchodzi do losu zdanych w przyszłości tylko na siebie matek pani Renata. „Obydwie sytuacje są nieciekawe. Nasza tutaj i ich tam. Nie zazdroszczę im tego życia. Mają luz, większe możliwości samodzielnego poruszania się i nie czują tak jak my oddechu funkcjonariusza na plecach, ale nie chciałabym być tam. Ani tu” – dodaje po chwili.

KS. JERZY DZIERŻANOWSKI
Diecezjalny Duszpasterz Rodzin w Opolu