azem z mężem bardzo chcieliśmy zostać rodzicami. Nasze pierwsze dziecko poczęło się po krótkim „czasie starań” o nie. Po okresie ciąży, powitaliśmy na świecie naszego pierwszego synka. Spodziewaliśmy się, że to dziecko zmieni nasze życie, ale nie spodziewaliśmy się, jak wiele ten mały człowiek do niego wniesie i jak ogromne pokłady miłości, siły i dobra z nas wyzwoli.
ok później zaczęliśmy myśleć o kolejnym maleństwie. Tym razem starania trwały znacznie dłużej, ale tuż przed Bożym Narodzeniem, w czasie mojej modlitwy osobistej poczułam, że jestem w ciąży. Nie mogłam jeszcze tego wiedzieć, nawet z obserwacji cyklu. Było za wcześnie. A jednak, czytając tekst Zwiastowania z Ewangelii św. Łukasza, po prostu poczułam tę wszechogarniającą mnie, słodką pewność. Na test ciążowy przyszedł czas w przeddzień Wigilii. Położyłam go pod choinką w pokoju, a w kuchni razem z mężem tuliliśmy się do siebie i czekaliśmy na wynik testu. Pamiętam, że się śmiałam. Dwie grube kreski na teście potwierdziły to, co już wcześniej wiedziałam. W czasie Świąt zastanawiałam się kim będzie to dziecko, skoro Bóg w tak niezwykły sposób powiadomił mnie o jego istnieniu… Kilka dni później zaczęło się krwawienie. Pojechałam do lekarza, który potwierdził ciążę, a zarazem stwierdził, że tak małym krwawieniem na początku ciąży nie należy się przejmować. Uspokojona pojechałam do domu. Po kilku godzinach krwawienie nasiliło się tak bardzo, że pojechałam do szpitala. USG następnego dnia pokazało, że pęcherzyka ciążowego już nie ma…
amiętam ten tępy, pulsujący ból wewnątrz mnie i szok w jakim się znalazłam. Jak to, już nie ma mojego dziecka? Przecież to niemożliwe. Jeszcze nie zdążyłam nacieszyć się tym stanem, jeszcze nie zdążyłam nikomu powiedzieć, nawet rodzicom…
ie potrafiłam o tym mówić z nikim poza moim mężem. Nie powiedziałam nikomu. Chciałam zrozumieć, co się stało. Chciałam odpowiedzi od Pana. Wiedziałam, że mi odpowie, bo zawsze był blisko… Poszłam do spowiedzi z przekonaniem, że tam znajdę odpowiedź. Pierwsze słowa kapłana, które usłyszałam, a które wzięłam za słowo Boga do mnie brzmiały: „Przepraszam, że Ciebie musiało to spotkać”.
Z tym księdzem miałam możliwość rozmawiać jeszcze wiele razy w ramach kierownictwa duchowego. Potrzebowałam na nowo ułożyć sobie sprawy wiary, w głowie i w sercu.
o pół roku byliśmy z mężem otwarci i gotowi, by podjąć starania o kolejne dziecko. Nasz synek pojawił się pod moim sercem bardzo szybko, a ja byłam przeszczęśliwa. W tamtym czasie czytałam Księgę Tobiasza i bliska mi była osoba archanioła Rafała, którego imię oznacza „Bóg uzdrawia”. Niestety, tak jak w poprzedniej ciąży, szybko pojawiło się plamienie, spędziłam trochę czasu w szpitalu prosząc, by to dziecko mogło się szczęśliwie urodzić. Któregoś dnia, na ekranie monitora w czasie badania ultrasonograficznego, serce naszego dziesięciotygodniowego synka już nie biło…
ie potrafię opisać tego bólu, który mi w tamtych dniach towarzyszył, a który potęgowany był jeszcze nieludzkim traktowaniem przez lekarzy w szpitalu. Pomimo przekonywań lekarza, że dziesięciotygodniowy płód nie jest dzieckiem, udało nam się z mężem zabrać ciało synka i pochować je w grobie.
o drugim poronieniu miałam wrażenie, że już nigdy nie będę w ciąży, że nie umiałabym znieść kolejnej utraty dziecka. To trwało jakiś czas, ale jak zawsze, tak i w tamtym czasie nie byłam sama. Poza mężem i kapłanem, który nam towarzyszył, bardzo wyraźnie odczuwałam bliskość i miłość Pana Jezusa. To w tych najtrudniejszych dniach, wyrosło w moim sercu przekonanie, że Niebo naprawdę istnieje, bo właśnie w nim są nasze dzieci. Odczuwałam także obecność i życzliwość drogich mi świętych, którzy wspierali mnie bym się nie załamała i nie poddała rozpaczy. Był taki moment, kiedy zrozumiałam, że ja kiedyś do moich dzieci dołączę, że będę mogła cieszyć się ich obecnością przez całą wieczność i że dzieci te są nam wdzięczne za dar życia.
latego też z mężem postanowiliśmy jeszcze raz otworzyć się na możliwość bycia rodzicami. Z moim zdrowiem nie było najlepiej, dlatego zdecydowaliśmy się na leczenie u pani doktor naprotechnolog. Jednocześnie zaczęliśmy z mężem rozważać drogę adopcji, o której myśleliśmy jeszcze przed ślubem. Niedługo po otwarciu procesu adopcyjnego, pod moim sercem zabiło małe serduszko. Bardzo bałam się tego, co mogłoby się znowu wydarzyć i pod tym względem, to było dla mnie najtrudniejsze dziewięć miesięcy. Naszym modlitwom towarzyszyło wsparcie i modlitwa wielu osób. Walczyliśmy do ostatniego momentu, bo również w czasie porodu, dziecku zaczęło gwałtownie spadać tętno i ciążę rozwiązano poprzez cesarskie cięcie.
Udało się! Urodziła nam się wymodlona córeczka! Do teraz, kiedy na nią patrzę, dostrzegam łaskę i cud jej życia.
aki skarb nowego istnienia otrzymaliśmy również niedawno. W czasie adwentu okazało się, że nasza rodzina znowu się powiększy! Nasza radość była ogromna, a ja wierzyłam, że i tym razem uda nam się doczekać szczęśliwych narodzin naszego dziecka. Jednak pod koniec czwartego miesiąca ciąży podczas badania USG, tak jak kiedyś, okazało się, że serce naszego dzieciątka przestało bić… Zadecydowałam, że nie chcę zabiegu, że chcę urodzić to dziecko w sposób naturalny, by móc je zobaczyć i przytulić. Bałam się tego porodu, ale tym razem ze strony lekarzy doświadczyłam troski, taktu i wyrozumiałości. Wiele bliskich nam osób modliło się za nas, pomagając nam przetrwać tamte dni z wiarą. To był dla mnie święty czas, bo w czasie porodu w ciele mojego synka zobaczyłam ciało cierpiącego Chrystusa.
Nie miał on wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa.
(Iz, 53,3)
ziękuję Bogu za wszystkie nasze dzieci. Życie utraconych dzieci, choć tak krótkie, miało sens. Wiem, że one są w Niebie i rozwijają się na miarę Nieba samego, w otoczeniu wszystkich świętych.
A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga
i nie dosięgnie ich męka.
Zdało się oczom głupich że pomarli,
zejście ich poczytano za nieszczęście
i odejście od nas za unicestwienie,
a oni trwają w pokoju.
Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni,
nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności.
Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich,
Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie.
(Mdr 3,1-5)
zisiaj widzę, jak nasze dzieci biegają po Niebie i przez nieuwagę przydeptują welon Najświętszej Pani. Szczęśliwe zasiadają na huśtawce z Panem Jezusem i słuchają bicia Jego Serca. Wierzę, że kiedyś usiądę obok nich, na tej samej huśtawce, i że razem z całą naszą rodziną będziemy cieszyć się sobą przez całą wieczność.
Ola