Wywiad z ks. prof. dr hab. Piotrem Morcińcem z książki Izabeli Barton-Smoczyńskiej “O dziecku, które odwróciło się na pięcie”. Książka dla osób, które chcą świadomie przeżyć żałobę po śmierci dziecka poczętego oraz tych, którzy wspierają innych w rozstawaniu się ze zmarłym dzieckiem, Łomianki 2006. (Wydawnictwo NAF)
Ks. prof. dr hab. Piotr Morciniec – kierownik katedry Teologii Moralnej i Etyki Społecznej Uniwersytetu Opolskiego. Diecezjalny duszpasterz służby zdrowia.
Izabela Barton-Smoczyńska – autorka:
Zapraszam księdza do rozmowy o cierpieniu kobiet po tracie dziecka. Jak to w odczuciu księdza jest? Co to znaczy poronić dla kobiety i z czym może być jej najtrudniej?
Ks. Piotr Morciniec:
Powiem szczerze – nie wiem. Nigdy nie byłem kobietą i nigdy nie poroniłem, ale z tego, co wywnioskowałem z rozmów z kobietami, to przekonanie, iż jest to strata nieporównywalna chyba z niczym. To strata człowieka, który jest z nią tak blisko związany. Człowieka, który zniknął zanim zdążyła się z nim zobaczyć. Pamiętam też jedną z wypowiedzi, którą wyczytałem w prasie: „Ja zostanę do końca życia w ciąży”. To znaczy, że na skutek tej straty kobieta traci kogoś bardzo bliskiego, z kim się związała, a teraz stanęła w niemożności przeżycia całego procesu żałoby. Bo tego kogoś de facto nie ma.
Co do pytania o element najtrudniejszy w tej stracie – tu odpowiedź jest co najmniej złożona. To, co dla samej kobiety jest problemem, to właśnie fakt, że nigdy nie zobaczyła, nie dotknęła, nie przytuliła, „nie miała” tej osoby, o której istnieniu wie. Natomiast nie wiem, czy nie jeszcze trudniejszą barierą nie jest aspekt, którym się Pani pewnie przy okazji zajmuje – brak społecznego przyzwolenia na przeżycie żałoby. Z jednej strony jest bagatelizacja, z drugiej – zdziwienie. Z jeszcze innej – tanie pocieszenie, które pewnie ze sto razy pani słyszała: „Jakby miało być chore, to lepiej żeby…” I tak dalej. Cała plejada zachowań, które sprawiają, że kobieta poza tym, że ma problem, bo umarło jej dziecko, to nie ma jeszcze oparcia społecznego. Ci, którzy mogli być albo mieli być pocieszeniem, tej roli nie spełniają. Dla nich nie ma problemu i myślę, że tych kobiet nie rozumieją.
Autorka:
Czy zgodziłby się ksiądz z takim określeniem, ze ta kobieta nadal czeka na kogoś, kto odszedł?
Ks. Piotr Morciniec:
Dokładnie. To jest właśnie to, co nazywam brakiem „wizualizacji” dziecka. Normalny proces żałoby rozpoczyna się w momencie zobaczenia zwłok czy od pochówku. Natomiast tu proces czasem się wcale nie rozpoczyna, ponieważ pogrzebu najczęściej nie ma. U podłoża leży na pewno nierozwiązany problem – prawny, i myślę, że w pewnym sensie, także religijny. Trumienki nienarodzonych dzieci, które wzbudziły tyle społecznych kontrowersji, stanowią zasygnalizowanie istotnego problemu.
Autorka:
Do poronień bardzo często społecznie dołącza się też inną kategorię śmierci dziecka, które jest poczęte i narodziło się martwe lub zmarło zaraz po porodzie. Jednak w odczuciu społecznym to dziecko jakby w ogóle nie żyło. To są tzw. porody przedwczesne. Fizjologicznie jest tak, że kobieta musi urodzić to dziecko, nawet jeśli jest ono martwe. I to jest normalny poród ze skurczami, z urodzeniem łożyska etc. Bardzo bolesny. Tym bardziej bolesny, że kobieta wie, ze to dziecko nie żyje lub umrze w momencie porodu. I co z taką sytuacją?
Ks. Piotr Morciniec:
Wiem, że to zabrzmi jakbym był zupełnie nieczuły, ale myślę, że sytuacja kobiety w tym przypadku pozwala jej na pożegnanie się z dzieckiem i poprawne przeprowadzenie procesu żałoby, co może jej pomóc. Kompletny „brak dziecka” jest trudniejszy. Akurat stosunkowo niedawno rozmawiałem z małżeństwem, które stanęło przed konsekwencją diagnozy defektu płodu. Dowiedzieli się, że dziecko najprawdopodobniej umrze przy urodzeniu. Dla nich nie wchodziła w grę aborcja, zabicie tego dziecka. Było jednak pytanie, jak dalej postąpić. Rozmawialiśmy więc, czy mimo wszystko nie będzie dla nich lepiej, jeżeli to dziecko zobaczą. Sens tych dziewięciu miesięcy będzie jednak sensem narodzenia się człowieka. Nawet, jeśli ono od razu umarło albo odeszło niedługo później.
Autorka:
Zgadzam się z księdzem, że moment, w którym można przytulić to dziecko, moment, w którym w kobiecie dokonuje się akt ustanowienia matką (ciągle jeszcze w naszej percepcji bycie matką wiąże się jednak z narodzinami, a nie z poczęciem), pomaga później w żałobie, pomaga w pożegnaniu się. Myślę jednak, że ksiądz nie do końca wie, jak to wygląda w szpitalach. Lekarze obawiając się kontaktu matki z dzieckiem (często jest ono silnie zdeformowane), zabierają je matce. Nie pozwalają na przytulenie, mimo że matka zawsze widzi piękno dziecka, a nie jego uszkodzenia.
Ks. Piotr Morciniec:
Bezduszny pragmatyzm, rutyna, czy nieczułość ludzi zawsze mnie przerażały, w każdym środowisku. Nieważne, czy to będzie środowisko medyczne czy niemedyczne. A może to forma ucieczki? Nie rozumiem tego typu zachowań.
Autorka:
Ja rozumiem, że oni w ten sposób radzą sobie z lękiem przed śmiercią. Lekarze, personel…
Ks. Piotr Morciniec:
ONI sobie radzą! Gdyby tak było, to byłoby to tragiczne.
Autorka:
No tak… A z jakimi wyzwaniami musi się ksiądz spotkać, jak ma tę szansę, żeby towarzyszyć rodzinie, matce w przeżywaniu żałoby? To nie jest przecież proces jednego dnia, trwa to często całe tygodnie…
Ks. Piotr Morciniec:
Na tym polega problem i gdzieś tu antycypuję odpowiedzi na pytania: „Co Kościół?” albo „Co ludzie Kościoła?” w konfrontacji z poronieniami. Może to zabrzmi jak wykręt, ale w pewnych sytuacjach wydaje mi się, że niektórzy ludzie odsuwają się od pomocy, ponieważ zdają sobie sprawę, że na proces towarzyszenia nie mają nawet czysto czasowo możliwości. Mogę to powiedzieć, ponieważ zdarzyło mi się przynajmniej kilka razy towarzyszyć i po trochu obserwować, jak kobiety sobie radzą ze stratą dziecka. Jeżeli inny człowiek staje przy kobiecie, to stara się jej pomagać w procesie psychicznego przeżywania żałoby. Moja rola jest na tyle złożona (raz jako ksiądz, a dwa jako etyk), że czasem bronię kobietę przed nią samą. Zadzwoniła kiedyś do mnie znajoma i mówi: „Zabiłam swoje dziecko, proszę mi pomóc”. Po rozmowie okazało się, że – według niej – przyczyną poronienia była wstępna nieakceptacja dziecka. Wniosek nieuprawniony, ale emocjonalnie zasadny. To jest jeden z tych przypadków, kiedy można zrobić „dobrą robotę”, zdejmując komuś przynajmniej ten jeden ciężar z serca.
Inna sytuacja (zdecydowanie trudniejsza) ma miejsce, kiedy kobieta staje przed stratą dziecka i próbuje na samym początku, albo w krótkim okresie czasu, zapełnić tę lukę, zatkać ją czymś lub kimś. I ktoś, kto jest z nią emocjonalnie związany, np. przez rozmowę daje jej trochę oparcia. Tylko, że wtedy należy być uczciwym: oparciem trzeba służyć przez dłuższy czas. Dla mnie, dla wielu z nas jest to problem. Pamiętam sytuację kobiety, której mąż nie do końca chyba wiedział: „O co jej chodzi z tym poronionym dzieckiem?”. Przypominam sobie, że bardzo pozytywnie się potem włączyła rodzina i sprawa się rozwiązała. W tym miejscu chciałbym pokazać ten problem z perspektywy księdza. Raz można sobie pozwolić na towarzyszenie i przejście całej drogi, aż do przepracowania straty i odnalezienia się na nowo w życiu. Natomiast na dłuższą metę, gdy tych osób jest więcej, widzę trudność. Poza tym nie potrafię być przez cały ciąg procesu, a powinienem być. To, co można zrobić, to przygoda zwana jednorazową pomocą, która ostatecznie nie jest pomocą. W tak poważnych życiowych doświadczeniach nie może być przygody…
Autorka:
Odpowiedzialnie byłoby towarzyszyć przez cały proces.
Ks. Piotr Morciniec:
Albo przez dłuższy okres.
Autorka:
Ale nie jest się w relacji z jednym cierpiącym…
Ks. Piotr Morciniec:
Tym bardziej, jeśli pracuje się w kilku miejscach, jak choćby uczelnia i parafia, sprawa zaczyna się robić piętrowa.
Autorka:
Ksiądz powiedział, że jeżeli kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży, to ma na początku różne emocje, a co za tym idzie, może mieć również emocje negatywne, co jest powszechne. To, że czuje coś negatywnego, wahania – nie musi oznaczać niechęci, czyli braku późniejszej miłości do tego dziecka. Tak bywa na początku ciąży. Ale jeżeli kobieta tę ciążę traci, to później myśli, że to, że nie chciała, spowodowało, że je zabiła.
Ks. Piotr Morciniec:
Czuje się winna śmierci tego dziecka. Nielogiczne, absurdalne, ale prawdziwe.
Autorka:
Czy można tak powiedzieć, że początkowy brak miłości do dziecka, czy też wahania w powstawaniu tej miłości, są naturalne i nie mogą być przyczyną śmierci dziecka? Oczywiście tylko w sensie emocji, bo jeżeli emocja przeradza się w działanie, to już jest inna sprawa.
Ks. Piotr Morciniec:
Tak. Ponadto trzeba by się cofnąć do jeszcze jednej grupy, o której Pani nie wspomniała. Jest grupa kobiet przechodząca ciążę po raz pierwszy, kiedy ta ciąża jest kompletnie nieplanowana. Tu pierwsza negatywna reakcja bywa o wiele mocniejsza. Łącznie z ewentualną myślą, nie wprowadzoną w czyn, o „pozbyciu się” dziecka. Myślę, że w tych przypadkach tendencja do obwiniania się w razie poronienia jest jeszcze silniejsza.
Autorka:
Co ksiądz odpowiada kobietom, gdy pytają, dlaczego coś takiego dzieje się w ich życiu? Często słyszy się sformułowania typu: „Bóg tak chciał”. To jest taki „worek”, slogan bez mała. Jaki jest sens tego, każdy musi sam odkryć, ale czy ksiądz towarzyszy w szukaniu tego sensu?
Ks. Piotr Morciniec:
Nie zasłaniam się Bogiem, chociaż wierzę, że On jakoś zaplanował nasze życie. Bardzo mi odpowiada podejście księdza profesora Józefa Tischnera. Swego czasu, kiedy zapytała go matka nastoletniej dziewczyny, która zginęła: „Dlaczego?”, on, w całej swej pokorze i uczciwości, odpowiedział: „Proszę Pani, nie wiem, dlaczego.” Staram się postępować podobnie, mając w nim świetlany wzór. Te tragedie można sobie tłumaczyć na milion sposobów. Zanieczyszczonym środowiskiem, okolicznościami psychicznymi, budową anatomiczną itp. Ale każda z tych odpowiedzi to będzie zaledwie fragment pełnej odpowiedzi. Z pewnością jednak bym tego nie wiązał z próbami szukania winy kobiety lub elementem kary Bożej. Zdarzają się – niestety – ludzie, którzy mówią absurdalne rzeczy. Co do pytania o przyczynę, odpowiadam krótko – dla mnie jest to pewna tajemnica, odpowiedzi nie znam. Dlatego nie próbuję jej na siłę udzielić, staram się natomiast – w miarę możliwości – pomóc odnaleźć sens.
Autorka:
Zachęca ksiądz, żeby kobiety szukały odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”, czy żeby w ogóle nie zastanawiały się nad tym, żeby podeszły do tego ze swoistą pokorą. Oczywiście z pokorą w dobrym rozumieniu tego słowa.
Ks. Piotr Morciniec:
Trzeba pomóc sobie i jakoś poradzić sobie z utratą dziecka, z jego śmiercią. Natomiast ta odpowiedź prawdopodobnie niczego nie zmieni. Niewiele nam to pomoże. W tym kierunku bym raczej zmierzał.
Autorka:
Psycholodzy mówią, że odpowiedź na to pytanie pomaga odzyskać kontrolę nad własnym życiem, nawet jeżeli ta odpowiedź jest nieprawdziwa. Np. ktoś sobie powie: „Bo jadłam za mało kwasu foliowego” lub „Bo się zdenerwowałam po nieudanym egzaminie”. To będzie oczywiście tylko jedna kropla w morzu możliwych przyczyn. Ale jeżeli ktoś wierzy, że miało to jakiś związek, to odzyskuje pozorne poczucie kontroli, co w tych pierwszych momentach po poronieniu jest dość ważne. Ważne tym bardziej, że taka osoba czuje się pozbawiona jakiejkolwiek kontroli nad własnym życiem.
Ks. Piotr Morciniec:
Szczęściem jest, że możemy pracować razem, ponieważ psycholog zna mechanizmy psychicznego funkcjonowania, natomiast ja próbuję patrzeć z innej perspektywy. To się w pewnym sensie uzupełnia, a na pewno nie wyklucza. Dla mnie nieprzekonujące jest posługiwanie się pozornym rozwiązaniem. Jeżeli ten proces ma być przepracowany, to takie pozorne rozwiązanie jest zaledwie kołem ratunkowym, a chwilę potem i tak trzeba będzie je zdemaskować, i wtedy może stać się przeszkodą.
Autorka:
Tak, zgadzam się. Mam jeszcze pytanie: „Co to jest poronienie?”, z księdza punktu widzenia.
Ks. Piotr Morciniec:
Śmierć nienarodzonego dziecka.
Autorka:
Jakie są według księdza konsekwencje, skutki bycia dotkniętym śmiercią własnego dziecka? Mam tu na myśli dziecko poczęte, które metaforycznie mówiąc „odwróciło się na pięcie i poszło sobie”.
Ks. Piotr Morciniec:
Skutki są bardzo złożone. Pierwszym jest to, co przeżywa kobieta – zawalenie się jej świata, a co za tym idzie, bardzo duże uderzenie w relację małżeńską. Z doświadczenia wiem, że chyba rzadziej niż częściej mężczyzna rozumie dokładnie, co kobieta przeżywa. To jest zatem pewne pęknięcie na ich wzajemnym odniesieniu. Ona bardzo potrzebuje pomocy, natomiast jeśli tej pomocy nie otrzymuje właśnie na tym etapie, przekłada się to potem na wartościowanie relacji z mężem i na dalszy proces dojrzewania ich związku.
Autorka:
Oddalają się!
Ks. Piotr Morciniec:
Tak. Dobrze jednak, jeśli potrafią się na nowo odnaleźć. Pamiętam doskonale sytuację, w której kobieta przepracowała tę stratę, co trwało około roku, po czym zaczęła z mężem w końcu rozmawiać. Zaowocowało to decyzją o następnym dziecku, co okazało się później „lekarstwem” dla ich relacji. Widać jednak było, jak wielką rolę odegrał ten kryzys w ich wzajemnym odniesieniu. Myślę, że ma to też swoje społeczne konsekwencje, gdyż ona, albo oni obydwoje, funkcjonują inaczej… albo w ogóle nie funkcjonują przez jakiś czas. W tych momentach, co trzeba podkreślić, często pojawia się kryzys wiary. Szuka się winnego i pojawia się również pretensja do Boga, w którego wierzę i którego wyznaję.
Autorka:
Zgadzam się, że taki kryzys wiary w Boga jest. Czasami jest on pokonany, a czasami nie. Pojawia się nawet odcięcie od jakichkolwiek wartości. To konsekwencja depresji, nie przebytej żałoby, niewyrażonego żalu. Przestaje się wierzyć w miłość, w to, że istnieje prawda, że jest jakiś inny sens życia niż tylko przetrwanie czy konsumpcyjny aspekt istnienia. Człowiek ogołaca się z całej duchowości.
Ks. Piotr Morciniec:
Owszem, tylko że jeżeli rozmawiam z kimś, kto w tym kierunku wędruje, to próbuję pokazać, że takie rozwiązanie prowadzi do katastrofy, ponieważ bez sensu życia nie można żyć. Jeżeli ktoś przekreśla wartości, to przekreśla sens życia. Jeżeli ktoś przekreśla miłość, to pozostają pytania: „Co, skończyć ze sobą?”, „Ile masz do stracenia, a ile do zyskania?” (swoisty „zakład Pascala”). Jest to etap, kiedy inne argumenty nie docierają, i jeżeli serce jest tak obolałe, to wszelkie głaskanie po nim będzie boleć. Pozostaje więc posłużyć się rozliczeniem na poziomie zysku i strat.
Autorka:
Jak wesprzeć kobietę, która kilkakrotnie próbuje zajść w ciążę i traci to dziecko? Od lekarzy słyszy, że jeżeli zajdzie w kolejną ciążę, to musi liczyć się z ewentualną stratą lub leżeniem w ciągłym niepokoju. I nie wie, czy aby donosi to dziecko do momentu, w którym można rozwiązać ciążę, tak żeby to dziecko miało szansę przeżyć. Co mówić takiej kobiecie?
Ks. Piotr Morciniec:
Wydaje mi się, że kobieta decydując się po drugim czy trzecim poronieniu na podjęcie kolejnej próby, ma też już inaczej poustawiane wartościowanie. Jeżeli decyduje się mimo całego ryzyka, to na pewno wtedy, kiedy ma oparcie w partnerze. Ja sam nie wiem, czy bym się podjął zachęcania kobiety do kolejnej ciąży. Jest to tak integralna, cało-osobowa decyzja, że po poronieniu jednego czy drugiego dziecka, każdy, kto by próbował zastępować kobietę w roli decydenta, jest nieodpowiedzialny.
Autorka:
Zauważyłam, że kobiety, które straciły dziecko będąc w pierwszej ciąży, później mają pewną tendencję do powtarzania tego trudnego zdarzenia. W psychologii mówi się o zjawisku „powtarzania traumy”. Jeżeli ktoś przeżył tragedię to ma tendencję, żeby ciągle i ciągle ją przeżywać. Oczywiście to nie jest tak, że kobieta chce poronić, tylko jest jej trudniej cieszyć się z tego dziecka. Z kolei im mniej się cieszy z tego dziecka, tym bardziej ten niepokój kwitnie. Jest wyczulona na wszystkie bóle i oznaki zagrożeń, dla niej niosą sygnał utraty co często działa jak „samospełniająca się przepowiednia”. Czasami kobieta powtarza to i jest w błędnym kręgu, tak naprawdę żałując ciągle tego pierwszego dziecka.
Ks. Piotr Morciniec:
Tak być nie musi!
Autorka:
Należałoby zatem raz wyrazić te emocje, przez co nie trzeba by za każda kolejną stratą żegnać się z pierwszym dzieckiem.
Ks. Piotr Morciniec:
To prawda, chciałbym w tym kontekście podjąć wątek „towarzyszenia w żałobie”. Zastanawiam się czasem, dlaczego ta sprawa stała się taka aktualna. Myślę, że problem przepracowania straty stał się ważny, ponieważ współcześnie zatomizowana rodzina przestała pełnić funkcję wspierającą – pomocników w przeżywaniu żałoby. Myślę, że tego problemu nie było, kiedy rodziny były wielopokoleniowe, mieszkające i będące ciągle razem. Można było wiele emocji wyrazić, można było to ,,dziecko dopuścić do głosu”. Jakieś 10 lat temu mieszkałem przez pewien okres w Austrii i tam obserwowałem, jak bardzo oni na problem towarzyszenia w żałobie już wtedy zwracali uwagę. I u nas aktualnie staje się to coraz bardziej poważną sprawą. Negatywną alternatywą są rosnące zastępy osób, które – ze szkodą dla siebie i własnych kontaktów z otoczeniem społecznym – zablokowały się na jakimś etapie żałoby.
Autorka:
W rodzinach zatarły się pewne relacje, w tym umiejętność komunikowania się we własnym gronie. Ludzie stracili zdolność mówienia o tym, co czują. W żałobie ważne jest to, żeby pozwolić osobie mówić, co się w niej pojawia. A ludzie, często najbliżsi, mają tendencję do „zagłaskiwania”.
Ks. Piotr Morciniec:
Nie chcą, żeby mówić, bo inaczej należałoby wziąć na siebie odpowiedzialność, żeby pójść z tym człowiekiem kawałek dalej. A jak się pogłaszcze i powie: „Nie martw się”, to sprawa wydaje się załatwiona.
Autorka:
Chciałabym poruszyć problem postawy Kościoła jako takiego wobec poronień. Realnie jest tak, że każdy trafia na innego duchownego. Z moich badań wynika, że dwie trzecie kobiet mówi o negatywnym kontakcie z księdzem. Pojawia się też problem pogrzebu. Ten zresztą zaczyna się już w szpitalu, bo jeżeli szpital nie wyda ciała, tudzież odpowiedniego dokumentu, to ksiądz nie jest w stanie dokonać pochówku. Zdarza się jednak, że księża odmawiają pogrzebu, mszy…
Ks. Piotr Morciniec:
Tak, jak w każdym innym przypadku, także nasza świadomość musi dojrzeć. Podobnie jest w każdej grupie zawodowej. My, co prawda, wiemy, że ta istota ludzka jest człowiekiem od poczęcia, i tego uczymy. Natomiast w momencie, kiedy przychodzi śmierć tego kilkumiesięcznego człowieka, to jakby się przestawia opcja patrzenia – jakby gdzieś zamiera prawda o poczętym człowieku. Być może także w naszym przypadku jest to problem braku wizualizacji, brak również dobrych wzorców – jak choćby wypracowanych form liturgicznych pogrzebu poczętych dzieci. Nie na ostatnim miejscu jest to formalna przeszkoda w postaci niewydania ciała dziecka. Obserwuję naszych południowych sąsiadów – Austriaków – u których ta świadomość wcześniej się przebiła, tam mówi się otwarcie o towarzyszeniu w żałobie. My też do tego powoli dochodzimy, dorastamy.
Druga sprawa: jak to jest z tym dzieckiem, które umarło. W nauce katolickiej mamy pewien problem w tej kwestii. Nie co do tego, czy to jest człowiek, bo co do tego nie mamy wątpliwości. Problem dotyczy kwestii dziedziczności grzechu pierworodnego: każdy, kto się poczyna, poczyna się w grzechu pierworodnym i jeżeli nie był ochrzczony, to w nim umiera. Ten wątek pojawia się już w historii dogmatyki, gdzie spotkamy np. limber puerorum – próbę teologicznego rozwiązania tego problemu. Wśród rozwiązań, jakie się pojawiły, jest także „chrzest z pragnienia”
Tak, jak każde istnienie Boże, człowiek poczęty pragnie być przy Bogu, a że wcześniej umarł, niż się urodził i mógł zostać ochrzczony, Pan Bóg zaspokoi jego pragnienie i tę sprawę rozwiąże. Jednakże po Bożemu, a nie po ludzku. W ramach pociechy powiem Pani, że nie jest Pani jedyną osobą, która się tym przejmuje, z czego się cieszę. Papież Benedykt XVI – jeszcze jako Prefekt Kongregacji Nauki Wiary – zainicjował prace nad dokumentem, który problematykę nienarodzonych, a poronionych istot ludzkich ma na nowo przedstawić. Mam nadzieję, że niedługo taki dokument dotrze do nas z Watykanu. To też będzie pewien krok w uświadamianiu. A skoro dokument o takiej randze ma być wydany, to fakt ten pokazuje, że ludzie Kościoła także widzą problem.
Autorka:
A kwestia decyzji matki, decyzji, którą musi podjąć, kiedy okazuje się, że dziecko, które jest w jej łonie ma chorobę uniemożliwiającą mu rozwój poza nim, a z kolei rozwój dziecka w łonie matki jest zagrożeniem dla jej życia. Lekarze rutynowo sugerują żeby kobieta podjęła decyzję o aborcji, a przeważnie jest to rozpoznanie w okolicach 5-go miesiąca. Co z taką sprawą?
Ks. Piotr Morciniec:
Czy nie można pozwolić temu dziecku dożyć do śmierci – umrzeć, zamiast je zabijać? Moralnie to bardzo istotna różnica.
Autorka:
A co z taką sytuacją, kiedy matka dowiaduje się, że jej dziecko jest tak genetycznie uszkodzone, że nie ma szans na prawidłowy rozwój i umrze w jej łonie lub w trakcie porodu. Lekarze najczęściej sugerują, że najkorzystniejszym rozwiązaniem będzie usunięcie tej ciąży. Zwłaszcza kiedy utrzymywanie tej ciąży może, zdaniem lekarzy, grozić zdrowiu kobiety.
Ks. Piotr Morciniec:
Jeżeli w jakimkolwiek przypadku dopuszczę, że można kogoś zabić, żeby kogoś uratować, to w tym momencie mogę sobie podarować całą etykę personalistyczną. Jeżeli stoję na stanowisku, że kobieta i dziecko są takimi samymi ludźmi, to zaciągam obowiązek maksymalnej troski o życie obojga. Inaczej jest w przypadku, kiedy dziecko umrze naturalnie, bez niczyjej „pomocy” – śmierć należy przecież do życia jako jego konstytutywny element. Jeżeli natomiast powiem, że można zabić człowieka, żeby uratować innego, to zdradzam swoje przekonania (według mnie: zdradzam samego człowieka).
Autorka:
Kobieta to odczuwa jako swój grzech, przeżywa to, jeśli zgodziła się na odebranie życia swojemu dziecku.
Ks. Piotr Morciniec:
Podam korespondujący z tym przypadek, kiedy dziecku – według diagnozy prenatalnej – groziło rozszczepienie kręgosłupa i kilka innych defektów. Sugestia lekarza była taka, aby usunąć ciążę. Jednakże rodzice postawili na swoim i dziecko się urodziło. Rozmawiałem z nimi po porodzie i matka powiedziała, że dziękuje za moment, w którym podjęła decyzję, że nie zabije swojego dziecka. To, że ono umarło, to jest inna sprawa, ale to nie ona je zabiła, a ponadto mogła je zobaczyć. Trzeba być uczciwym, jeżeli chodzi o życie człowieka… Oczywiście, zdarzają się takie sytuacje, które zmniejszają winę kobiety do minimum i nie będzie ona ponosić winy subiektywnej, działając w stresie, pod presją lekarzy. Ale zachęcać ją do decyzji o skróceniu życia dziecka, uważam za moralnie złe, a i dla dalszych losów kobiety szkodliwe i obciążające.
Autorka:
Jaki jest sens życia matki tracącej dziecko oraz tego zmarłego dziecka? Matka sama musi sobie odpowiedzieć w jakimś momencie…
Ks. Piotr Morciniec:
Jak już wspomniałem, jest to pytanie zimnej logiki, a nie pytanie człowieka, który żyje i czuje. Nie matki, która przeżyła takie cierpienie. Wraz z tym pytaniem przechodzimy na poziom osobowo o wiele głębszy. Pewnie człowiek, który został skonfrontowany ze śmiercią własnego dziecka może dojrzeć, może jeszcze bardziej docenić miłość dziecka, także tego, które się urodziło i żyje, ale odpowiedź będzie indywidualna.
Autorka:
Z moich badań wynika, że jeżeli kobieta spotyka na swojej drodze kogoś, kto pozwala jej przejść świadomie przez tę żałobę – mówić, szukać, wątpić, odzyskiwać kontrolę i znowu wątpić – to taka kobieta mówi często o poprawieniu się jakości życia. O odnowie wartości. Pojawia się poprawa w funkcjonowaniu tej osoby, ale to są tylko te matki, które przeszły cały długi proces żałoby. Te, które są na jego początku, często mówią o zwątpieniu. Kulturoznawcy wskazują, że są dwa modele szukania odpowiedzi na pytanie – wschodni i zachodni. Wschodni model na pytanie cierpiącego o to, jaki jest tego sens odpowiada: „Ty mi powiedz”. A w kulturze Zachodu na to samo pytanie o sens wymieniane są jakieś mądre teorie, tłumaczenia. Ktoś inny niż ja sam wie lepiej?
Ks. Piotr Morciniec:
Zastanawiałem się, na czym polega pomoc kobiecie, która coś takiego przeżyła? Na tym, że się jej towarzyszy. Słyszałem nieraz: „Dziękuję, że ksiądz mi pomógł”… Ale ja tylko byłem. No właśnie – być i słuchać, nie dawać instrukcji. Nawiązując do Pani słów: Wschód ma mądrość serca, Zachód rozumu.
Autorka:
To, że czegoś nie da się wytłumaczyć, jest czymś trudnym do zaakceptowania dla mądrości Zachodu. Kobieta, która przeżyła śmierć dziecka, musi zaakceptować coś, czego nie rozumie, … czego, być może, nie da się do końca pojąć rozumem. Dziękuję za rozmowę.